Pierwszym samochodem terenowym jakim jeździłem (na szczęście tylko służbowo), był Tarpan HONKER i przyznam szczerze, że jakoś wtedy jeszcze nie zapałałem olbrzymią sympatią do offroadu, natomiast nabrałem szacunku do napędu 4×4 ;).
Potem miałem dłuuuugą przerwę, połykając kilometry przesympatycznym, niezawodnym, komfortowym i bezkonkurencyjnym plaskaczem – fordem SCORPIO, w łącznej ilości 4 szt. (wszystkie z silnikami V6 J). Do dziś z resztą jeden pełnoletni dzielnie mi służy. I pewnie gdyby nie Radek, to obecnie jeździłbym kolejnym (pewnie już 5-tym) scorpiaczem.
Ale ten mój sympatyczny kolega zakupił był onegdaj swoje zielono-srebrne (nie)szczęście i przy każdym wypadzie na browar, „zanudzał” opowieściami, jak to fajnie jest zjechać z czarnego i poczuć grząski grunt pod kołami. Przez ponad rok systematycznie wlewał mi wraz z wypitymi piwami (niemal jak truciznę J), sympatię do turystyki offroadowej i zaszczepiał bakcyla terenowego. Początkowo spływało to po mnie jak po przysłowiowej kaczce i tylko przez ogromną sympatię do Radka, cierpliwie wysłuchiwałem nużących, ciągnących się opowieści o liftach, hi-liftach, amorach, resorach, napędach, drążkach skrętnych, AT-kach, MT-kach i innych pierdach. Nawet kilka wspólnych parogodzinnych wyjazdów na pobliską żwirownię, nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia, żeby myśleć poważnie o aucie terenowym.
Aż tu nagle któregoś pięknego wieczoru przy piwie, padła propozycja wyjazdu w Rumuńskie Karpaty. Początkowo brzmiało to abstrakcyjnie i bardzo ostrożnie o tym myślałem, ale kiedy już wyjazd zaczął nabierać realnych kształtów, wszystkim uczestnikom (także i mi) udzielił się entuzjazm i gorączka przygotowań. Zacząłem odkrywać w sobie duszę niespełnionego podróżnika, a auto terenowe traktować jako narzędzie bardzo przydatne a wręcz niezbędne do odkrywania wielu ciekawych i niedostępnych dotychczas miejsc. I chyba właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że klamka to już właściwie zapadła i moim następnym autem będzie „dżip”. Sam wyjazd do Rumunii utwierdził mnie tylko w tym przekonaniu.
Po powrocie zaczęły się poszukiwania auta, spełniającego podstawowe kryteria generalne takie jak: kombi, diesel, wygodny i praktyczny, niezbyt zaawansowany technologicznie, rozsądny cenowo, oraz dodatkowe: ładnyJ, skórka w środku, ciemny lakier, przyciemniane tylne szyby, łatwy do liftu, relingi dachowe, podoba się żonie i dzieciomJ, itp. Po kilku miesiącach zastanawiania się, buszowania po forach, dziesiątkach przeczytanych artykułów, poszukiwania zawęziłem do dwóch marek: Mitsubishi Pajero Sport 2,5 TD, oraz Jeep Grand Cherokee 2,7 CRD. I czym to się skończyło?
Od ponad dwóch miesięcy jestem posiadaczem wyżej wspomnianego Jeepa wyprodukowanego w 2002r. w Austrii i znanego pod symbolem WJ, a dokładnie WG – wersja europejska. (Być może na moją decyzję o wyborze JEEP-a miała wpłynąć podróż do Rumunii, spędzona we Wranglerze Szwagra. Te niezapomniane 2,5 tys. km przejechane w najsurowszym, ale też najdzielniejszym JEEP-ie, miały zadziwiająco zbawienny wpływ na mój nadwyrężony kręgosłup, choć niższa część ciała trochę ucierpiała… 😉
Pozytywnie zaskoczyło mnie w tym aucie kilka rzeczy, przede wszystkim bardzo dynamiczny i mocny silnik, dobrze zsynchronizowana automatyczna skrzynia biegów, stały napęd na tył i ciekawie rozwiązane automatyczne „dopinanie” przedniej osi, dość reprezentacyjny i w miarę komfortowy środek, bezpieczeństwo (oprócz poduch jeszcze kurtyny boczne), ładnie pracujące, miękkie zawieszenie (mimo dwóch sztywnych mostów) i kilka innych drobniejszych dupereli, na co dzień cieszących oko, oraz czasem umilających jazdę. O wadach nie chcę wspominać, choć oczywiście na początku wystąpiły. Dość powiedzieć że już zostały wyeliminowane, bądź prawie wyeliminowane ;).
W zakresie przygotowania auta w teren jak dotychczas wykonałem lift 2”. W tym celu dołożyłem stosowne podkładki pod sprężyny na przód i tył. Poza tym jeepek dostał wzmocnione dłuższe amortyzatory Rancho (tylne regulowane) dedykowane do aut terenowych, oraz został obuty w piękne, nowe, duże kapcie Yokohamy w rozmiarze 31”, oczywiście z bieżnikiem All Terrain. Powyższe zabiegi podniosły autko o jakieś 6 cm i zdecydowanie poprawiły walory terenowe – o czym, dzięki śnieżnej zimie, oraz dość odludnym miejscu zamieszkania, zdążyłem się już wielokrotnie przekonać.
Całość przedstawia się teraz bardzo zadowalająco, zgrabnie, drapieżnie i bojowo, i na chwilę obecną mnie satysfakcjonuje. Zobaczymy jak będzie po kilku wyjazdach … Już po głowie mi chodzi orurowanie boczne (progi pod hilift), porządny hak z tyłu i 2 haczyki z przodu, oraz bagażnik dachowy z oświetleniem. Na razie tyle, potem zobaczymy co dalej J.
A póki co, cieszę się z jazdy zarówno po czarnym, jak i po zielonym, żółtym, brązowym i ostatnio najczęściej białym, wjeżdżam w dotychczas niedostępne miejsca i daje mi to dużą frajdę (podobnie moim dzieciakom, a nawet trochę żonie), no i … coraz bardziej podoba mi się patrzenie na innych „z góry” J.
lechu