Jak tylko wyjechałem z Warszawy to podpiąłem laptopa pod przetwornicę i okazało się, że nie działa. Potem podpiąłem lodówkę i też nie działała;) Plan był taki, że zgarniam Tin Tina ze Zbijowa, a następnie w Krakowie spotykamy się z Kierownikiem i Strażakiem o jakiejś bliżej nieokreślonej godzinie. Chłopaki do Krakowa podrzucali blabla-pasażera, tam zgarniali kolejną dwójkę i wieżli ich do Budapesztu.
Jakbyśmy planowali to w życiu nie udałoby nam się tak zsynchronizować dojazdu do Krakowa. Dojechaliśmy na miejsce spotkania dokładnie w tej samej minucie. Wiecie jak to jest z tymi wielkimi umysłami;) Następnie już ruszyliśmy na Budapeszt. Dojechaliśmy po 4 rano, zostawiliśmy parkę i straciliśmy z 15 minut walcząc z zamknięciem przedniej klapy w Land Cuiserze. Już prawie mieliśmy ją kleić na srebrną taśmę, ale ostatecznie dało radę ją zamknąć (już jej nie otwieramy do końca wyjazdu).
Kawałek za Budapszetem nastąpiła zmiana kierowców i potem już się obudziłem w Chorwacji. Na parkingu napoiliśmy TinTina kawą , bo chłopak odpływał. Jak jedliśmy śniadanie to on spał i się regenerował po 3 godzinach siedzenia za fajerą. W międzyczasie naprawiłem lodówkę:)
Teraz jesteśmy w Bośni i jedziemy do Sarajewa (zostało z 40km). W zależności o której godzinie dojedziemy to zdecydujemy czy tam zostajemy, czy napieramy dalej w góry.
widzę że przygoda rozpoczęta:). czy Tin-Tin spał i jadł równocześnie bo tak wygląda na zdjęciu:) dobrej zabawy….w Sarajevie mamy zaprzyjaźniony klub z muzyką na żywo – koniecznie potrzebna rewizyta:)